Strony

sobota, 23 sierpnia 2014

1.17 "Daiquiri i Malibu Bay Breeze"

Rozdział pisany z perspektywy Justina.


- Więc, Justin – zaczęła biuściasta blondynka siedząca naprzeciwko mnie, która nie pozwalała mi nic zrobić samemu odkąd dwie godziny temu przekroczyłem próg „Take me out NYC”. Normalny chłopak usłyszałby pytanie „czym się zajmujesz?” lub „ile masz lat?” ale oczywiście mnie to nie dotyczyło… najczęściej.
- Justin – odgryzła kawałek frytki i patrzyła na mnie uważnie. Spojrzałem z zainteresowaniem na jej rumieniec. Była taka śliczna… – głupio mi pytać, ale… ile ty masz właściwie lat?
Zaśmiałem się głośno i z satysfakcją zauważyłem, że na jej usta również wpełza uśmiech.
- Chyba nigdy nie sądziłem, że doczekam się tego, że jakaś dziewczyna zapyta mnie o tak łatwo dostępną informację, jak mój wiek. Większość nastolatek wysyła mi życzenia urodzinowe – powiedziałem, zadowolony, że wreszcie mogę odpowiedzieć na normalne pytanie – dwie dychy, starość nie radość. A ty?
Wspominanie do niczego dobrego nie prowadziło. Najpewniej skończyło by się tak, jak zwykle; najpierw czułbym narastający gdzieś w dole brzucha gniew, potem stwierdziłbym, że znam winowajcę, a na końcu znowu pokłóciłbym się ze Scooterem. Normalka.
- Jus? – blondynka wpatrywała się we mnie wyczekująco. Najwyraźniej coś mówiła, a ja nie zarejestrowałem pytania. Cholera.
- Eee… - jak ona miała na imię? – przez tą muzykę nie dosłyszałem pytania. Mogłabyś powtórzyć?
- Jasne – uśmiechnęła się szeroko i przysunęła się bliżej, wypychając biust. Fu, nienawidziłem łatwych lasek – pytałam, czy jesteś zajęty.
Aż się zachłysnąłem moim ulubionym Malibu Bay Breeze. To pytanie było tak bezczelne i zadane bez cienia skrępowania, że wytrzeszczyłem oczy na moją „towarzyszkę”.
- No? – i jeszcze miała czelność mnie poganiać!
Jednak jej zachowanie spowodowało tyle, że… zacząłem się poważnie zastanawiać nad odpowiedzią. Z jednej strony, gdybym powiedział, że owszem, mam kogoś, laska dałaby mi spokój, jednak najpewniej jutro cały świat wiedziałby, że jestem zajęty. Za do z drugiej strony, jeśli jej powiem, że nie mam dziewczyny uzna to za zielone światło i będzie się dobierała do mnie jeszcze  bardziej.
Jeśli to w ogóle możliwe.
- Nie, nie spotykam się z nikim – zadecydowałem w końcu. Blondynka rozpromieniła się – ale to wcale nie znaczy, że…
- Tak, wiem, Justinku – jak ja nienawidziłem tego zdrobnienia!
W tym momencie szczerze żałowałem, że nie miałem wystarczająco odwagi, żeby po powrocie do Nowego Jorku z tej pieprzonej Kanady pójść do Very i po prostu gdzieś ją zaprosić. Jednak dlaczego miałaby się zgodzić? Wyrwałem ją na dokładnie dwie randki, mówiłem słodkie słówka i po prostu zostawiłem. Brawo, Justin!
Czy ja muszę wszystko spierdolić?
- Justin, a może byśmy tak poszli w bardziej ustronne miejsce – zorientowałem się, że dziewczyna z którą spędzam wieczór (przypomniało mi się, miała na imię Kayla) stoi stanowczo zbyt blisko mnie. Bez problemu mogłem zajrzeć za jej głęboki dekolt. Fu. Już miałem jakoś grzecznie się wyplątać z tej sytuacji (niczego w tamtej chwili nie chciałem uniknąć tak bardzo jak Kayli w moim łóżku… czy jakimkolwiek innym, w którym ja też bym się znajdował) gdy to się stało.
- Jedno Daiquiri poproszę – usłyszałem gdzieś w okolicach prawego ucha. Odwróciłem się, żeby sprawdzić, czy nie mam jakiś halucynacji i dosłownie zamarłem.
Vera stała jakiś metr ode mnie i pochylała się nad ladą czekając na drinka. Wyglądała ślicznie- miała odkryty brzuch a jej pośladki opięte były ciasnymi dżinsami z wysokim stanem. Na nogach miała… lity. A tak się zaklinała, że więcej ich nie założy… uśmiechnąłem się pod nosem patrząc na obuwie.
Ją za to chętnie zabrałbym do łóżka.
I na blat w kuchni, i na biurko, i na tylne siedzenie w samochodzie… myślenie nic nie da, jeśli będziesz tylko stał i patrzył, Jus.
Vera zawsze mówiła „Jus”.
Nie potrafiłem oderwać od niej wzroku, co chyba wyczuła, bo odwróciła się w moją stronę i spojrzała mi prosto w oczy.
Jej własne najpierw rozszerzyły się w zdziwieniu i błysnęło w nich coś na kształt… radości? Jednak zaraz zostało zastąpione złością i smutkiem. O co chodzi?
- No, panie Bieber, idziemy? – poczułem ciepły oddech owiewający mi kark i od razu zorientowałem się, o co chodzi. Vera zobaczyła Kaylę i na sto procent pomyślała sobie, że to, co mówiła o mnie wcześniej jest prawdą. Dziewczyny na jedną noc, jeden weekend…
Chyba jest za mądra, żeby pomyśleć, że potraktowałem ją jak dziewczynę na jeden weekend, prawda? Proszę powiedzcie, że tak. Nie moja wina, że Scooter akurat na tamten weekend zaplanował ten koncert w Kanadzie!
- Kurwa mać – powiedziałem i ze złością obróciłem się w kierunku irytującej dziewczyny – odpierdol się, okay?
Wcale nie miałem zamiaru być taki… niemiły, jednak widok tyłka Very wcale nie poprawił mi humoru. To znaczy, poprawiłby, i to jak, gdybym nie musiał oglądać go tylko dlatego, że odwraca się do mnie plecami, by wyjść z klubu.*
Nie zważając na obrażoną Kaylę pobiegłem w kierunku, w którym zniknęła dziewczyna kompletnie zapominając, że obiecałem Scooterowi, że jak będę opuszczać klub to go powiadomię.
Kątem oka zobaczyłem, jak dziewczyna znika za drzwiami wyjściowymi. Nie, nie, nie. Jak opuści klub już jej nie znajdę! A nie sądzę, że będę miał odwagę pójść do jej i Julie mieszkania. Taak, Justin Bieber boi się pójść do dziewczyny. Zapiszcie to sobie gdzieś, albo coś.
Przepchałem się przez tłum i wybiegłem na zewnątrz, stanąłem i rozejrzałem się dookoła. Julie stała przy miejscu dla taksówek i machała ręką, by któraś się zatrzymała. Ku mojemu wielkiemu przerażeniu jedno z żółtych aut właśnie skręcało w jej stronę. Teraz albo nigdy, teraz albo nigdy.
- Vera! – krzyknąłem. Dziewczyna obróciła się w moją stronę szukając tego, kto ją wołał, jednak gdy dostrzegła, że to ja znowu skierowała swe kroki w stronę samochodu, tym razem szybciej. O nie. Nie ma mowy, tym razem chociaż pogadamy.
- Vera! – krzyknąłem jeszcze raz i podbiegłem do niej. Stanąłem jakieś dwa metry za nią – proszę, porozmawiaj ze mną.
Dziewczyna znieruchomiała, jednak nadal stała plecami do mnie. Widziałem przez cienką bluzkę napięcie jej ramion i prawie podskoczyłem z radości, gdy gestem dała znać parze obok (która, tak na marginesie, się nam przyglądała), że mogą wziąć taksówkę. Rzucili mi jeszcze jedno spojrzenie i wsiedli do samochodu, nawet jej nie dziękując.
Ale niebezpieczeństwo, jak na razie, zostało zażegnane.
Vera denerwująco powoli obróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie oczami pełnymi… łez.
Możecie mi uwierzyć, albo nie ale wiedziałem, że płacze przeze mnie- i to nie pierwszy raz. Poczułem się jak skurwiel.
- Tak, Justin? – zapytała patrząc mi w oczy. Nawet nie otarła łez z zarumienionych policzków, a ja czułem palącą chęć, by zrobić to za nią. Zacisnąłem dłonie w pięści, by oprzeć się irracjonalnej potrzebie.
- Chciałem pogadać – mruknąłem – nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawiałem z dziewczyną, która na mój widok potrafi wykrztusić coś poza „o mój boże, to Justin Bieber”. – zacytowałem to, co powiedziałem do niej po koncercie – Albo nie, pamiętam! To było ile? a tak, trzy miesiące temu, po koncercie w Nowym Jorku.
- Decyzji, że wtedy zgodziłam się z tobą pójść żałowałam przez ostatnie trzy miesiące rycząc, jedząc tony lodów i oglądając ciągle od nowa Believe. Jak tym razem mnie przekonasz?
Zatkało mnie. Miałem rację, płakała, przeze mnie.
Ale czego ty się spodziewałeś? Odstawiłeś ją do domu jak panią do towarzystwa i bez słowa wyjechałeś do Kanady. Naprawdę nienawidziłem tego denerwującego głosu dobiegającego gdzieś z tyłu mojej czaszki.
- Masz na sobie lity – wzruszyłem ramionami – więc twoje stopy pewnie nie są w najlepszej formie. Mam niedaleko samochód. Może skusisz się na podwózkę? Oczywiście po kolacji u Suzie.
Modliłem się w duchu, żeby się zgodziła, a niezdecydowanie na jej twarzy było dla mnie wręcz bolesne. W końcu jednak spojrzała mi prosto w oczy i lekko się uśmiechnęła.
- Ale tylko jeden wieczór – podkreśliła – i tylko dlatego, że u Suzie.

Przyjęła moją wyciągniętą dłoń i razem poszliśmy w kierunku mojego samochodu zaparkowanego na parkingu dla VIP-ów, co Vera skwitowała głośnym śmiechem i poinformowała mnie, że jestem niereformowalny. Nie przejąłem się tym za bardzo, ale doszedłem do wniosku, że mogę ciągle robić z siebie idiotę, żeby tylko usłyszeć jej śmiech. Kompletnie zapomniałem o Scooterze, który pewnie ciągle siedział sam w klubie. Biedny… ciekawe, kiedy w końcu zdobędzie się na odwagę i zaprosi gdzieś Suzie.

9 komentarzy:

  1. świetny rozdział:) czekam na więcej. @weronikaklimek4

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsza :* Jak zwykle cudowny rozdział czekam nn ;) !

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej <3 Justin Ty dupku! Zabije Cię xDD (nie żeby coś)
    Świetny rozdział, czekam na next :))
    @Kwiatkowska04 // 2191-justinbieber-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. genialny , czekam na nn <3333

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj jakie to słodkie :):):) Justin przejmujący się :):)

    OdpowiedzUsuń
  6. Miałam takie pieprzone łzy w oczach, gdy to czytałam, a wypłynęły, gdy skapnęłam się, że to przedostatni rozdział :c mam nadzieję, że będzie jakiś happy end, i że będę płakać ze szczęścia, a nie smutku xD do następnego <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Szkoda, że to już przed ostatni rozdział, bo polubiłam tego bloga, mimo że zaczęłam go czytać dopiero wczoraj i wczoraj również to skończyłam. Podoba mi się fabuła, nie powala jakoś strasznie, ale nie jest też przewidywalna, a opowiadanie nie jest typowym fanfiction o Justinie, który jest mordercą albo uczniem. Rzadko spotykam fajne opowiadania o sławnym Justinie, a to naprawdę mnie zainteresowała. Mimo że nie jesteś belieber, fajnie że piszesz o nim, bo nikt inny raczej nie pasowałby mi do tej historii. Mam nadzieję, że to że kończysz bloga nie oznacza, że kończysz z pisaniem, bo wychodzi ci to świetnie. Pozdrawiam ciepło. @DistanceSMGomez

    [theschooljanitor-tlumaczenie]

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam nadzieje ze bedea razem ;** super

    OdpowiedzUsuń