Rozdział pisany z perspektywy Justina.
- Więc, Justin – zaczęła biuściasta blondynka
siedząca naprzeciwko mnie, która nie pozwalała mi nic zrobić samemu odkąd dwie
godziny temu przekroczyłem próg „Take me out NYC”. Normalny chłopak usłyszałby
pytanie „czym się zajmujesz?” lub „ile masz lat?” ale oczywiście mnie to nie
dotyczyło… najczęściej.
- Justin – odgryzła kawałek
frytki i patrzyła na mnie uważnie. Spojrzałem z zainteresowaniem na jej
rumieniec. Była taka śliczna… – głupio mi pytać, ale… ile ty masz właściwie
lat?
Zaśmiałem się głośno i z
satysfakcją zauważyłem, że na jej usta również wpełza uśmiech.
- Chyba nigdy nie sądziłem,
że doczekam się tego, że jakaś dziewczyna zapyta mnie o tak łatwo dostępną
informację, jak mój wiek. Większość nastolatek wysyła mi życzenia urodzinowe –
powiedziałem, zadowolony, że wreszcie mogę odpowiedzieć na normalne pytanie –
dwie dychy, starość nie radość. A ty?
Wspominanie
do niczego dobrego nie prowadziło. Najpewniej skończyło by się tak, jak zwykle;
najpierw czułbym narastający gdzieś w dole brzucha gniew, potem stwierdziłbym,
że znam winowajcę, a na końcu znowu pokłóciłbym się ze Scooterem. Normalka.
-
Jus? – blondynka wpatrywała się we mnie wyczekująco. Najwyraźniej coś mówiła, a
ja nie zarejestrowałem pytania. Cholera.
-
Eee… - jak ona miała na imię? – przez tą muzykę nie dosłyszałem pytania.
Mogłabyś powtórzyć?
-
Jasne – uśmiechnęła się szeroko i przysunęła się bliżej, wypychając biust. Fu,
nienawidziłem łatwych lasek – pytałam, czy jesteś zajęty.
Aż
się zachłysnąłem moim ulubionym Malibu Bay Breeze. To pytanie było tak
bezczelne i zadane bez cienia skrępowania, że wytrzeszczyłem oczy na moją
„towarzyszkę”.
-
No? – i jeszcze miała czelność mnie poganiać!
Jednak
jej zachowanie spowodowało tyle, że… zacząłem się poważnie zastanawiać nad
odpowiedzią. Z jednej strony, gdybym powiedział, że owszem, mam kogoś, laska
dałaby mi spokój, jednak najpewniej jutro cały świat wiedziałby, że jestem
zajęty. Za do z drugiej strony, jeśli jej powiem, że nie mam dziewczyny uzna to
za zielone światło i będzie się dobierała do mnie jeszcze bardziej.
Jeśli
to w ogóle możliwe.
-
Nie, nie spotykam się z nikim – zadecydowałem w końcu. Blondynka rozpromieniła
się – ale to wcale nie znaczy, że…
-
Tak, wiem, Justinku – jak ja nienawidziłem tego zdrobnienia!
W
tym momencie szczerze żałowałem, że nie miałem wystarczająco odwagi, żeby po
powrocie do Nowego Jorku z tej pieprzonej Kanady pójść do Very i po prostu
gdzieś ją zaprosić. Jednak dlaczego miałaby się zgodzić? Wyrwałem ją na
dokładnie dwie randki, mówiłem słodkie słówka i po prostu zostawiłem. Brawo,
Justin!
Czy
ja muszę wszystko spierdolić?
-
Justin, a może byśmy tak poszli w bardziej ustronne miejsce – zorientowałem
się, że dziewczyna z którą spędzam wieczór (przypomniało mi się, miała na imię
Kayla) stoi stanowczo zbyt blisko mnie. Bez problemu mogłem zajrzeć za jej
głęboki dekolt. Fu. Już miałem jakoś grzecznie się wyplątać z tej sytuacji
(niczego w tamtej chwili nie chciałem uniknąć tak bardzo jak Kayli w moim
łóżku… czy jakimkolwiek innym, w którym ja też bym się znajdował) gdy to się
stało.
-
Jedno Daiquiri poproszę – usłyszałem gdzieś w okolicach prawego ucha.
Odwróciłem się, żeby sprawdzić, czy nie mam jakiś halucynacji i dosłownie
zamarłem.
Vera
stała jakiś metr ode mnie i pochylała się nad ladą czekając na drinka.
Wyglądała ślicznie- miała odkryty brzuch a jej pośladki opięte były ciasnymi
dżinsami z wysokim stanem. Na nogach miała… lity. A tak się zaklinała, że
więcej ich nie założy… uśmiechnąłem się pod nosem patrząc na obuwie.
Ją za
to chętnie zabrałbym do łóżka.
I
na blat w kuchni, i na biurko, i na tylne siedzenie w samochodzie… myślenie nic
nie da, jeśli będziesz tylko stał i patrzył, Jus.
Vera
zawsze mówiła „Jus”.
Nie
potrafiłem oderwać od niej wzroku, co chyba wyczuła, bo odwróciła się w moją
stronę i spojrzała mi prosto w oczy.
Jej
własne najpierw rozszerzyły się w zdziwieniu i błysnęło w nich coś na kształt…
radości? Jednak zaraz zostało zastąpione złością i smutkiem. O co chodzi?
-
No, panie Bieber, idziemy? – poczułem ciepły oddech owiewający mi kark i od
razu zorientowałem się, o co chodzi. Vera zobaczyła Kaylę i na sto procent
pomyślała sobie, że to, co mówiła o mnie wcześniej jest prawdą. Dziewczyny na
jedną noc, jeden weekend…
Chyba
jest za mądra, żeby pomyśleć, że potraktowałem ją jak dziewczynę na jeden
weekend, prawda? Proszę powiedzcie, że tak. Nie moja wina, że Scooter akurat na
tamten weekend zaplanował ten koncert w Kanadzie!
-
Kurwa mać – powiedziałem i ze złością obróciłem się w kierunku irytującej
dziewczyny – odpierdol się, okay?
Wcale
nie miałem zamiaru być taki… niemiły, jednak widok tyłka Very wcale nie
poprawił mi humoru. To znaczy, poprawiłby, i to jak, gdybym nie musiał oglądać
go tylko dlatego, że odwraca się do mnie plecami, by wyjść z klubu.*
Nie
zważając na obrażoną Kaylę pobiegłem w kierunku, w którym zniknęła dziewczyna
kompletnie zapominając, że obiecałem Scooterowi, że jak będę opuszczać klub to
go powiadomię.
Kątem
oka zobaczyłem, jak dziewczyna znika za drzwiami wyjściowymi. Nie, nie, nie.
Jak opuści klub już jej nie znajdę! A nie sądzę, że będę miał odwagę pójść do
jej i Julie mieszkania. Taak, Justin Bieber boi się pójść do dziewczyny. Zapiszcie
to sobie gdzieś, albo coś.
Przepchałem
się przez tłum i wybiegłem na zewnątrz, stanąłem i rozejrzałem się dookoła.
Julie stała przy miejscu dla taksówek i machała ręką, by któraś się zatrzymała.
Ku mojemu wielkiemu przerażeniu jedno z żółtych aut właśnie skręcało w jej
stronę. Teraz albo nigdy, teraz albo nigdy.
-
Vera! – krzyknąłem. Dziewczyna obróciła się w moją stronę szukając tego, kto ją
wołał, jednak gdy dostrzegła, że to ja znowu skierowała swe kroki w stronę
samochodu, tym razem szybciej. O nie. Nie ma mowy, tym razem chociaż pogadamy.
-
Vera! – krzyknąłem jeszcze raz i podbiegłem do niej. Stanąłem jakieś dwa metry
za nią – proszę, porozmawiaj ze mną.
Dziewczyna
znieruchomiała, jednak nadal stała plecami do mnie. Widziałem przez cienką
bluzkę napięcie jej ramion i prawie podskoczyłem z radości, gdy gestem dała
znać parze obok (która, tak na marginesie, się nam przyglądała), że mogą wziąć
taksówkę. Rzucili mi jeszcze jedno spojrzenie i wsiedli do samochodu, nawet jej
nie dziękując.
Ale
niebezpieczeństwo, jak na razie, zostało zażegnane.
Vera
denerwująco powoli obróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie oczami
pełnymi… łez.
Możecie
mi uwierzyć, albo nie ale wiedziałem, że płacze przeze mnie- i to nie pierwszy
raz. Poczułem się jak skurwiel.
-
Tak, Justin? – zapytała patrząc mi w oczy. Nawet nie otarła łez z
zarumienionych policzków, a ja czułem palącą chęć, by zrobić to za nią.
Zacisnąłem dłonie w pięści, by oprzeć się irracjonalnej potrzebie.
-
Chciałem pogadać – mruknąłem – nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawiałem z
dziewczyną, która na mój widok potrafi wykrztusić coś poza „o mój boże, to
Justin Bieber”. – zacytowałem to, co powiedziałem do niej po koncercie – Albo
nie, pamiętam! To było ile? a tak, trzy miesiące temu, po koncercie w Nowym
Jorku.
-
Decyzji, że wtedy zgodziłam się z tobą pójść żałowałam przez ostatnie trzy
miesiące rycząc, jedząc tony lodów i oglądając ciągle od nowa Believe. Jak tym razem mnie przekonasz?
Zatkało
mnie. Miałem rację, płakała, przeze mnie.
Ale czego ty się
spodziewałeś? Odstawiłeś ją do domu jak panią do towarzystwa i bez słowa
wyjechałeś do Kanady. Naprawdę nienawidziłem tego denerwującego głosu
dobiegającego gdzieś z tyłu mojej czaszki.
-
Masz na sobie lity – wzruszyłem ramionami – więc twoje stopy pewnie nie są w
najlepszej formie. Mam niedaleko samochód. Może skusisz się na podwózkę?
Oczywiście po kolacji u Suzie.
Modliłem
się w duchu, żeby się zgodziła, a niezdecydowanie na jej twarzy było dla mnie
wręcz bolesne. W końcu jednak spojrzała mi prosto w oczy i lekko się uśmiechnęła.
-
Ale tylko jeden wieczór – podkreśliła – i tylko dlatego, że u Suzie.
Przyjęła
moją wyciągniętą dłoń i razem poszliśmy w kierunku mojego samochodu
zaparkowanego na parkingu dla VIP-ów, co Vera skwitowała głośnym śmiechem i
poinformowała mnie, że jestem niereformowalny. Nie przejąłem się tym za bardzo,
ale doszedłem do wniosku, że mogę ciągle robić z siebie idiotę, żeby tylko
usłyszeć jej śmiech. Kompletnie zapomniałem o Scooterze, który pewnie ciągle
siedział sam w klubie. Biedny… ciekawe, kiedy w końcu zdobędzie się na odwagę i
zaprosi gdzieś Suzie.
świetny rozdział:) czekam na więcej. @weronikaklimek4
OdpowiedzUsuńPierwsza :* Jak zwykle cudowny rozdział czekam nn ;) !
OdpowiedzUsuńOjej <3 Justin Ty dupku! Zabije Cię xDD (nie żeby coś)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, czekam na next :))
@Kwiatkowska04 // 2191-justinbieber-fanfiction.blogspot.com
genialny , czekam na nn <3333
OdpowiedzUsuńOj jakie to słodkie :):):) Justin przejmujący się :):)
OdpowiedzUsuńWow;)
OdpowiedzUsuńMiałam takie pieprzone łzy w oczach, gdy to czytałam, a wypłynęły, gdy skapnęłam się, że to przedostatni rozdział :c mam nadzieję, że będzie jakiś happy end, i że będę płakać ze szczęścia, a nie smutku xD do następnego <3
OdpowiedzUsuńSzkoda, że to już przed ostatni rozdział, bo polubiłam tego bloga, mimo że zaczęłam go czytać dopiero wczoraj i wczoraj również to skończyłam. Podoba mi się fabuła, nie powala jakoś strasznie, ale nie jest też przewidywalna, a opowiadanie nie jest typowym fanfiction o Justinie, który jest mordercą albo uczniem. Rzadko spotykam fajne opowiadania o sławnym Justinie, a to naprawdę mnie zainteresowała. Mimo że nie jesteś belieber, fajnie że piszesz o nim, bo nikt inny raczej nie pasowałby mi do tej historii. Mam nadzieję, że to że kończysz bloga nie oznacza, że kończysz z pisaniem, bo wychodzi ci to świetnie. Pozdrawiam ciepło. @DistanceSMGomez
OdpowiedzUsuń[theschooljanitor-tlumaczenie]
Mam nadzieje ze bedea razem ;** super
OdpowiedzUsuń