Jeśli zmieniacie username na tt to proszę poinformujcie mnie o tym.
- Vera? – co on tu, do cholery, robił? Przecież z tego co wiem, wyjechał z Nowego Jorku.
- Vera? – co on tu, do cholery, robił? Przecież z tego co wiem, wyjechał z Nowego Jorku.
Poznajcie go, James Connor, mój były chłopak.
Tak, to ten z tym głupkowatym uśmiechem.
Mój związek z Jamesem trwał ponad dwa lata,
chodziliśmy ze sobą imprezy zorganizowanej przez moje przyjaciółki na moje
szesnaste urodziny. Dokładnie pamiętam ten dzień; jedna z nich, Amanda,
wyciągnęła mnie wieczorem tłumacząc, że nie może sobie poradzić z zadaniem na
algebrę. Z niechęcią zgodziłam się z nią pójść bowiem ostatnim, na co miałam
ochotę w moje urodziny była matematyka… jednak nim zebrałam w sobie odwagę by
zaprotestować, już byłam w zatłoczonym salonie Amandy. Na imprezie była połowa
ludzi z mojej szkoły, w tym James. Starszy o dwa lata, zabójczo przystojny
blondyn wzbudzał zainteresowanie obu płci, jednak to do mnie odezwał się
tydzień wcześniej i to do mnie na urodziny przyszedł. Pamiętam, jak
nonszalanckim krokiem podszedł do mnie z dwiema puszkami piwa i zaproponował
spacer, na który od razu się zgodziłam. Miałam bardzo słabą tolerancję na
alkohol, więc po tej jednej puszce od Jamesa i paru drinkach wypitych wcześniej
ze znajomymi, byłam już lekko wstawiona. Gdy chodziliśmy po ogrodzie Amandy,
chłopak niespodziewanie mnie pocałował, a ja odwzajemniłam gest, za co
najpewniej odpowiedzialne były krążące w moich żyłach procenty i młodzieńcze
uwielbienie. Po tym pocałunku oznajmił mi, że jestem jego dziewczyną, a ja byłam
z tego niesamowicie dumna.
Przez większość czasu naprawę dobrze nam się
układało. James był cudowny, a ja przymykałam oczy na jego uzależnienie od
alkoholu i zamiłowaniu do imprezowania, o którym wiedziałam od początku. Jednak
pewnego razu przegiął. Jakieś pół roku temu zadzwonił do mnie w środku nocy i
oznajmił płaczliwym głosem, że cholernie mnie potrzebuje. Przerażona
wyskoczyłam z łóżka i wymknąwszy się z domu na złamanie karku popędziłam pod
adres, który podał mi James i który okazał się być… klubem. Gdy tylko
zobaczyłam chłopaka od razu do niego podeszłam żądając wyjaśnień a on jak gdyby
nigdy nic, powiedział, że skończyła mu się kasa, a musi, po prostu MUSI, wypić
jeszcze jednego drinka. Zerwałam z nim tydzień później.
- James – odezwałam się ze sztucznym uśmiechem –
co za spotkanie!
- Vera. Jak miło cię widzieć! Co robisz w St.
Regis? – to znaczy, chciałeś zapytać od kiedy stać mnie na nocleg tutaj?
- Mieliśmy ze znajomym wynajęty tutaj apartament.
A ty? Urlop? – ha! Jakby cię było stać, kretynie.
- Pracuję – wskazał ręką na swój aparat i
uśmiechnął się dumnie, jednak ja wiedziałam swoje. Tej roboty też nie utrzyma
dłużej niż miesiąc.
- Wróciłeś do Nowego Jorku? – zapytałam, chociaż
nie wiedziałam po co. Nie chciało mi się nim gadać.
- Nie, nadal mieszkam za miastem, jednak gazecie
dla której pracuję bardzo zależy na złapaniu tego idioty, Biebera i napisania
czegoś o nim, najlepiej oczywiście jakiejś sensacji – poczułam, jak złość
buduje się powoli w dole mojego brzucha, co mnie tak zaskoczyło, że aż
zamrugałam. Przecież tydzień temu powiedziałabym o Justinie to samo – nie
widziałaś go gdzieś?
Teraz,
czy może zeszłej nocy?
- Nie, niestety nie widzia…
Zamilkłam, gdy znajome dłonie oplotły mnie w
talii. Jus, akurat teraz?
Jednak widok twarzy Jamesa był tego wart…
- Vera, skarbie – usłyszałam przy swoim prawym
uchu – dzwoniłem do Scootera, samochód już czeka. Chyba, że jesteś zajęta?
Możemy poczekać – wyjaśniającym gestem skinął w stronę Connora, który stał
skonfundowany i gapił się na nas. Uśmiechnęłam się z satysfakcją.
- Nie, Jus, możemy już iść. Do widzenia, James.
- Cześć, Vera – wyjąkał chłopak.
Odwróciłam się na pięcie i chwyciłam rękę
Justina. Ponownie zniknęliśmy z pola widzenia paparazzich, którzy nawet nie
zauważyli Biebera.
***
- Kto to był ten facet, z którym rozmawiałaś? –
zapytał Justin, gdy już staliśmy w korkach w centrum NYC. Szczerze mówiąc, nie
była zaskoczona jego pytaniem. Ba, nawet się go spodziewałam.
- Mój ex – powiedziałam po prostu – rozstaliśmy się
jakieś pół roku temu.
Justin nic nie odpowiedział, tylko znowu spojrzał
przez siebie. Poruszaliśmy się w ślimaczym tempie a jedyny dźwięk, który nam
towarzyszył, to odgłos silnika i raz po raz jakieś klaksony zniecierpliwionych
kierowców. Justin nie włączył nawet radia.
Po pół godzinie byliśmy przed moim domem. Justin
zaparkował przed wejściem na klatkę schodową i wyłączył silnik. Żadne z nas nic
nie mówiło. Po prostu siedzieliśmy i patrzyliśmy wszędzie, byle nie na siebie
nawzajem.
- To… ja już pójdę – powiedziałam i położyłam
rękę na klamce, mimo, że wszystko we mnie krzyczało, żebym tego nie robiła.
Każde włókienko mojej duszy błagało, by nagle zdarzyło się coś, co nie pozwoli
mi opuścić samochodu, lub Justin najzwyczajniej w świecie mnie zatrzyma. Nic
takiego nie nastąpiło. – cześć, Justin.
- Do widzenia, skarbie – usłyszałam.
Wyszłam z samochodu i delikatnie zamknęłam za
sobą drzwi, jednak się nie obejrzałam. Niemal czułam legendarny „syreni śpiew”
dobiegający od samochodu Biebera, jednak po chwili zamienił się w zwykły warkot
silnika, niknący w morzu innych.
Odjechał.
I prawdopodobnie nawet się nie obejrzał.
To
naprawdę już koniec?
Weszłam na klatkę schodową z całej siły
powstrzymując głupie łzy cisnące mi się do oczu, jednak gdy stawiałam stopę na
pierwszy stopień schodów usłyszałam dzwonek SMSa. Machinalnie wyciągnęłam
iPhone’a z tylnej kieszeni spodni i odblokowałam telefon, co było błędem. Na
tapecie miałam ustawione zdjęcie moje i Justina z naszej wczorajszej wspólnej
kolacji w małej pizzerii. Przypomniałam sobie okoliczności, gdy robiliśmy to
zdjęcie.
-
To nie fair – powiedziałam do Jusa, gdy zamówiliśmy największą pizzę a Bieber
już skończył pozować do zdjęć fanów.
-
To znaczy? – chłopak uniósł lewą brew patrząc na mnie badawczo.
-
Nawet w pizzerii mają twoje zdjęcie, a ja nie mam. I wcale nie chodzi mi o
takie Tumblra, które może mieć każdy.
-
Wiesz, skarbie, że wystarczy poprosić? – doskonale wiedział o co mi chodzi i
zastanawiał się, czy przejdzie mi przez gardło pytanie, czy zrobi sobie ze mną
zdjęcie. Ha! Zaskoczę go.
-
Woah, to Justin Bieber – krzyknęłam piskliwym głosem – widzieliście?! Justin,
kochanie, uwielbiam cię! Proszę, zrób sobie ze mną zdjęcie! Juuustin… Byłabym
dobrą beliberką?
Chłopak
udał, że się zastanawia, w zamyśleniu drapiąc się po brodzie.
-
Nie – zawyrokował w końcu – byłabyś koszmarną beliberką, co swoją drogą jest
fenomenem; wszystkie belieberki są cudowne… jednak, okej – powiedział z miną
cierpiętnika – zrobię sobie z tobą zdjęcie.
Uśmiechnęłam
się do niego z politowaniem i wstałam z krzesła wyciągając komórkę z tylnej
kieszeni spodni.
Zrobiliśmy trzy zdjęcia.
Na pierwszym przytulaliśmy się do siebie
policzkami i szeroko się uśmiechaliśmy szczerząc zęby.
Na drugim miałam znudzoną minę, a Justin całował
mnie w policzek.
Na trzecim dotykaliśmy się nosami i patrzyliśmy
sobie w oczy.
Właśnie to trzecie zdjęcie miałam na tapecie i
niekontrolowane łzy popłynęły mi z oczu, gdy na nie spojrzałam. Fotografia
miała zaledwie jeden dzień, a ja czułam się, jakby to było tak dawno…
Nic nie widząc przez łzy weszłam do naszego
mieszkania, w którym na szczęście nie było Julie. Otarłam oczy i ze spokojem,
który nawet mnie zaskoczył weszłam do pokoju potocznie nazywanego „salonem”. Z
barku wyjęłam jeszcze zakorkowaną butelkę Shiraza, którego dostałam na
dziewiętnaste urodziny od taty i nie kłopocząc się szukaniem kieliszków
pozbyłam się korka i napiłam się prosto z butelki. W towarzystwie wina weszłam
do pokoju Julie z którego zabrałam jej jednego z dwóch iPodów (tego na którym
były same piosenki Justina) i założyłam różowe słuchawki. W akompaniamencie Nothing like us położyłam się w końcu na
moim łóżku i spojrzałam na komórkę. Jak bawimy się w masochistkę, to czemu nie…
W galerii znalazłam zdjęcie, które zrobiłam
Jusowi dziś rano jak spał. Popatrzyłam na spokojną twarz chłopaka i coś we mnie
pękło.
Pieprzony Justin Bieber, którego znałam około siedemdziesięciu dwóch godzin jest
powodem, dla którego leżę w łóżku w środku dnia, pijąc Shiraza i rycząc w
poduszkę. Gdyby mi ktoś tydzień temu powiedział, jak spędzę tą niedzielę pewnie
zadzwoniłabym po pogotowie psychiatryczne.
Brawo, Vera!
______________________________________________________________________________
Nie macie pojęcia jak cholernie się cieszę z 10.000 wyświetleń.
Pamiętajcie o moim drugim blogu, Believe Tour
Iii pierwsza! :3 Rozdział OMG OMG JAK SIĘ KURWA ODDYCHA?! Taak, to mniej więcej moja reakcja xD
OdpowiedzUsuńTaaaaaaak bardzo, bardzo kocham to! xD
OdpowiedzUsuńVera ma rację... pieprzony Bieber xdd
Czekam na next ;)
@Kwiatkowska04
czy tylko mnie się to podoba?jest bombowe!:D:)
OdpowiedzUsuń@weronikaklimek4
Cudowny , czekam na nn <333333333
OdpowiedzUsuńslyszycie jak moje serce wlasnie spadlo z klifu i peklo na milion kawalkow? :(:( @zxcvjklx
OdpowiedzUsuńPłakać mi się chce :'(
OdpowiedzUsuńchcę następny rozdział, chlip chlip :( myślałam, że jak nie skomentuję od razu, to po kilku dniach wejdę i już będzie następny, ale jednak nie udało mi się Ciebie przechytrzyć :D
OdpowiedzUsuńps dodałam Twoje oba blogi do polecanych u siebie.
buziaki!!! ♥
@bizzlovey // tlumaczenie-precious