środa, 6 sierpnia 2014

1.14 "To już koniec?"

Jeśli zmieniacie username na tt to proszę poinformujcie mnie o tym.

- Vera? – co on tu, do cholery, robił? Przecież z tego co wiem, wyjechał z Nowego Jorku.
Poznajcie go, James Connor, mój były chłopak. Tak, to ten z tym głupkowatym uśmiechem.
Mój związek z Jamesem trwał ponad dwa lata, chodziliśmy ze sobą imprezy zorganizowanej przez moje przyjaciółki na moje szesnaste urodziny. Dokładnie pamiętam ten dzień; jedna z nich, Amanda, wyciągnęła mnie wieczorem tłumacząc, że nie może sobie poradzić z zadaniem na algebrę. Z niechęcią zgodziłam się z nią pójść bowiem ostatnim, na co miałam ochotę w moje urodziny była matematyka… jednak nim zebrałam w sobie odwagę by zaprotestować, już byłam w zatłoczonym salonie Amandy. Na imprezie była połowa ludzi z mojej szkoły, w tym James. Starszy o dwa lata, zabójczo przystojny blondyn wzbudzał zainteresowanie obu płci, jednak to do mnie odezwał się tydzień wcześniej i to do mnie na urodziny przyszedł. Pamiętam, jak nonszalanckim krokiem podszedł do mnie z dwiema puszkami piwa i zaproponował spacer, na który od razu się zgodziłam. Miałam bardzo słabą tolerancję na alkohol, więc po tej jednej puszce od Jamesa i paru drinkach wypitych wcześniej ze znajomymi, byłam już lekko wstawiona. Gdy chodziliśmy po ogrodzie Amandy, chłopak niespodziewanie mnie pocałował, a ja odwzajemniłam gest, za co najpewniej odpowiedzialne były krążące w moich żyłach procenty i młodzieńcze uwielbienie. Po tym pocałunku oznajmił mi, że jestem jego dziewczyną, a ja byłam z tego niesamowicie dumna.
Przez większość czasu naprawę dobrze nam się układało. James był cudowny, a ja przymykałam oczy na jego uzależnienie od alkoholu i zamiłowaniu do imprezowania, o którym wiedziałam od początku. Jednak pewnego razu przegiął. Jakieś pół roku temu zadzwonił do mnie w środku nocy i oznajmił płaczliwym głosem, że cholernie mnie potrzebuje. Przerażona wyskoczyłam z łóżka i wymknąwszy się z domu na złamanie karku popędziłam pod adres, który podał mi James i który okazał się być… klubem. Gdy tylko zobaczyłam chłopaka od razu do niego podeszłam żądając wyjaśnień a on jak gdyby nigdy nic, powiedział, że skończyła mu się kasa, a musi, po prostu MUSI, wypić jeszcze jednego drinka. Zerwałam z nim tydzień później.
- James – odezwałam się ze sztucznym uśmiechem – co za spotkanie!
- Vera. Jak miło cię widzieć! Co robisz w St. Regis? – to znaczy, chciałeś zapytać od kiedy stać mnie na nocleg tutaj?
- Mieliśmy ze znajomym wynajęty tutaj apartament. A ty? Urlop? – ha! Jakby cię było stać, kretynie.
- Pracuję – wskazał ręką na swój aparat i uśmiechnął się dumnie, jednak ja wiedziałam swoje. Tej roboty też nie utrzyma dłużej niż miesiąc.
- Wróciłeś do Nowego Jorku? – zapytałam, chociaż nie wiedziałam po co. Nie chciało mi się nim gadać.
- Nie, nadal mieszkam za miastem, jednak gazecie dla której pracuję bardzo zależy na złapaniu tego idioty, Biebera i napisania czegoś o nim, najlepiej oczywiście jakiejś sensacji – poczułam, jak złość buduje się powoli w dole mojego brzucha, co mnie tak zaskoczyło, że aż zamrugałam. Przecież tydzień temu powiedziałabym o Justinie to samo – nie widziałaś go gdzieś?
Teraz, czy może zeszłej nocy?
- Nie, niestety nie widzia…
Zamilkłam, gdy znajome dłonie oplotły mnie w talii. Jus, akurat teraz?
Jednak widok twarzy Jamesa był tego wart…
- Vera, skarbie – usłyszałam przy swoim prawym uchu – dzwoniłem do Scootera, samochód już czeka. Chyba, że jesteś zajęta? Możemy poczekać – wyjaśniającym gestem skinął w stronę Connora, który stał skonfundowany i gapił się na nas. Uśmiechnęłam się z satysfakcją.
- Nie, Jus, możemy już iść. Do widzenia, James.
- Cześć, Vera – wyjąkał chłopak.
Odwróciłam się na pięcie i chwyciłam rękę Justina. Ponownie zniknęliśmy z pola widzenia paparazzich, którzy nawet nie zauważyli Biebera.
***
- Kto to był ten facet, z którym rozmawiałaś? – zapytał Justin, gdy już staliśmy w korkach w centrum NYC. Szczerze mówiąc, nie była zaskoczona jego pytaniem. Ba, nawet się go spodziewałam.
- Mój ex – powiedziałam po prostu – rozstaliśmy się jakieś pół roku temu.
Justin nic nie odpowiedział, tylko znowu spojrzał przez siebie. Poruszaliśmy się w ślimaczym tempie a jedyny dźwięk, który nam towarzyszył, to odgłos silnika i raz po raz jakieś klaksony zniecierpliwionych kierowców. Justin nie włączył nawet radia.
Po pół godzinie byliśmy przed moim domem. Justin zaparkował przed wejściem na klatkę schodową i wyłączył silnik. Żadne z nas nic nie mówiło. Po prostu siedzieliśmy i patrzyliśmy wszędzie, byle nie na siebie nawzajem.
- To… ja już pójdę – powiedziałam i położyłam rękę na klamce, mimo, że wszystko we mnie krzyczało, żebym tego nie robiła. Każde włókienko mojej duszy błagało, by nagle zdarzyło się coś, co nie pozwoli mi opuścić samochodu, lub Justin najzwyczajniej w świecie mnie zatrzyma. Nic takiego nie nastąpiło. – cześć, Justin.
- Do widzenia, skarbie – usłyszałam.
Wyszłam z samochodu i delikatnie zamknęłam za sobą drzwi, jednak się nie obejrzałam. Niemal czułam legendarny „syreni śpiew” dobiegający od samochodu Biebera, jednak po chwili zamienił się w zwykły warkot silnika, niknący w morzu innych.
Odjechał.
I prawdopodobnie nawet się nie obejrzał.
To naprawdę już koniec?
Weszłam na klatkę schodową z całej siły powstrzymując głupie łzy cisnące mi się do oczu, jednak gdy stawiałam stopę na pierwszy stopień schodów usłyszałam dzwonek SMSa. Machinalnie wyciągnęłam iPhone’a z tylnej kieszeni spodni i odblokowałam telefon, co było błędem. Na tapecie miałam ustawione zdjęcie moje i Justina z naszej wczorajszej wspólnej kolacji w małej pizzerii. Przypomniałam sobie okoliczności, gdy robiliśmy to zdjęcie.
- To nie fair – powiedziałam do Jusa, gdy zamówiliśmy największą pizzę a Bieber już skończył pozować do zdjęć fanów.
- To znaczy? – chłopak uniósł lewą brew patrząc na mnie badawczo.
- Nawet w pizzerii mają twoje zdjęcie, a ja nie mam. I wcale nie chodzi mi o takie Tumblra, które może mieć każdy.
- Wiesz, skarbie, że wystarczy poprosić? – doskonale wiedział o co mi chodzi i zastanawiał się, czy przejdzie mi przez gardło pytanie, czy zrobi sobie ze mną zdjęcie. Ha! Zaskoczę go.
- Woah, to Justin Bieber – krzyknęłam piskliwym głosem – widzieliście?! Justin, kochanie, uwielbiam cię! Proszę, zrób sobie ze mną zdjęcie! Juuustin… Byłabym dobrą beliberką?
Chłopak udał, że się zastanawia, w zamyśleniu drapiąc się po brodzie.
- Nie – zawyrokował w końcu – byłabyś koszmarną beliberką, co swoją drogą jest fenomenem; wszystkie belieberki są cudowne… jednak, okej – powiedział z miną cierpiętnika – zrobię sobie z tobą zdjęcie.
Uśmiechnęłam się do niego z politowaniem i wstałam z krzesła wyciągając komórkę z tylnej kieszeni spodni.
Zrobiliśmy trzy zdjęcia.
Na pierwszym przytulaliśmy się do siebie policzkami i szeroko się uśmiechaliśmy szczerząc zęby.
Na drugim miałam znudzoną minę, a Justin całował mnie w policzek.
Na trzecim dotykaliśmy się nosami i patrzyliśmy sobie w oczy.
Właśnie to trzecie zdjęcie miałam na tapecie i niekontrolowane łzy popłynęły mi z oczu, gdy na nie spojrzałam. Fotografia miała zaledwie jeden dzień, a ja czułam się, jakby to było tak dawno…
Nic nie widząc przez łzy weszłam do naszego mieszkania, w którym na szczęście nie było Julie. Otarłam oczy i ze spokojem, który nawet mnie zaskoczył weszłam do pokoju potocznie nazywanego „salonem”. Z barku wyjęłam jeszcze zakorkowaną butelkę Shiraza, którego dostałam na dziewiętnaste urodziny od taty i nie kłopocząc się szukaniem kieliszków pozbyłam się korka i napiłam się prosto z butelki. W towarzystwie wina weszłam do pokoju Julie z którego zabrałam jej jednego z dwóch iPodów (tego na którym były same piosenki Justina) i założyłam różowe słuchawki. W akompaniamencie Nothing like us położyłam się w końcu na moim łóżku i spojrzałam na komórkę. Jak bawimy się w masochistkę, to czemu nie…
W galerii znalazłam zdjęcie, które zrobiłam Jusowi dziś rano jak spał. Popatrzyłam na spokojną twarz chłopaka i coś we mnie pękło.
Pieprzony Justin Bieber, którego znałam około siedemdziesięciu dwóch godzin jest powodem, dla którego leżę w łóżku w środku dnia, pijąc Shiraza i rycząc w poduszkę. Gdyby mi ktoś tydzień temu powiedział, jak spędzę tą niedzielę pewnie zadzwoniłabym po pogotowie psychiatryczne.

Brawo, Vera!
______________________________________________________________________________

Nie macie pojęcia jak cholernie się cieszę z 10.000 wyświetleń.
Pamiętajcie o moim drugim blogu, Believe Tour

7 komentarzy:

  1. Iii pierwsza! :3 Rozdział OMG OMG JAK SIĘ KURWA ODDYCHA?! Taak, to mniej więcej moja reakcja xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaaaaaak bardzo, bardzo kocham to! xD
    Vera ma rację... pieprzony Bieber xdd
    Czekam na next ;)
    @Kwiatkowska04

    OdpowiedzUsuń
  3. czy tylko mnie się to podoba?jest bombowe!:D:)
    @weronikaklimek4

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny , czekam na nn <333333333

    OdpowiedzUsuń
  5. slyszycie jak moje serce wlasnie spadlo z klifu i peklo na milion kawalkow? :(:( @zxcvjklx

    OdpowiedzUsuń
  6. Płakać mi się chce :'(

    OdpowiedzUsuń
  7. chcę następny rozdział, chlip chlip :( myślałam, że jak nie skomentuję od razu, to po kilku dniach wejdę i już będzie następny, ale jednak nie udało mi się Ciebie przechytrzyć :D
    ps dodałam Twoje oba blogi do polecanych u siebie.
    buziaki!!! ♥
    @bizzlovey // tlumaczenie-precious

    OdpowiedzUsuń